26.02.2005
Z cyklu - Wiklinowe klimaty.
Fragment
książki Tadeusza Brożbara dosłownie przepisany z rękopisu (bez
poprawek naniesionych
w późniejszej wersji wydanej drukiem) - "Gackie wczoraj".
Chociaż rzecz nie dotyczy bezpośrednio Rudnika, to może być ciekawą
lekturą ze względu na jej tematykę.
W cytowanym poniżej rozdziale mowa bowiem o początkach wikliniarstwa
w okolicach Leżajska i Przeworska.
Całą tę interesującą pozycję można przeczytać w sieci pod adresem
: http://brozbar.webpark.pl/tadeusz.htm [link
nadesłał Heweliusz - thx]
Pisownia w wersji oryginalnej.
Koszykarstwo
Jeszcze
za czasów pańszczyzny ożenił
się i osiadł w naszej wsi wysłużony żołnierz austryjacki , który
umiał wyplatać koszyki i białej korowanej wikliny.
W okolicy brakowało
koszykarzy umiejących wyrabiać białe koszyki, a zbyt na takie
kosze był nie tylko we wsi ale i w okolicznych miasteczkach. Wikliny
nie brakowało rosła ona dziko nad brzegami potoków i na łąkach
wśród trawy. Rosnąca na łąkach ,"łozina" zachwaszczała
łąki dlatego gospodarze pozwalali ją zbierać pod warunkiem by
ją wyrywać z korzeniami .Koszykarze nie chcieli wyciągać wikliny
z korzeniami tylko ścinali ją by odrastała. Gdy wikliny brakowało
, a koszykarzy przybywało musieli koszykarze płacić za wiklinę.
Długi czas znajomość wyrobu koszyków
utrzymywała się tylko u jednej rodziny. Produkcja koszyków nie
była zbyt duża, a zbyt na nie był i korzystna cena w okolicznych
miasteczkach. Rodziny wyrabiające koszyki powiększały się. Żona
uczyła męża lub mąż żonę, a ci brali do pomocy i uczyli dzieci
.
Koszykarze umiali
wyplatać półkoszyki do wozów i robić kosze z wikliny nie korowanej
, rzadko je jednak wyplatali bo wyplatanie białych koszy lepiej
się opłacało. Białe kosze z wikliny wypierały kobiałki z Łupanej
sośniny bo były trwałe i bardziej nadawały się do przenoszenia
nabiału.
W miastach piekarnie
i sprzedający pieczywo potrzebowali białych koszy, zbyt na koszyki
i opłacalna cena była. Z dziko rosnącej wikliny nasi koszykarze
wyczyścili łąki na Budach ,w Nowosielcach i Korniaktowie leżącym
za torem kolejowem. Wydziały powiatowe i krajowy obsadzały wikliną
brzegi niedalekich rzek Wisłoka Mleczki i Sanu te plantacje stały
się później źródłem surowca do wyrobu koszyków i umożliwiało rozpowszechnienie
się koszykarstwa nie tylko w naszej wsi ale i sąsiednich .
Cukrownia w Przeworsku w
początkowej swej działalności potrzebowała koszy i dawała zatrudnienie
koszykarzom przy wyrobie łyk do obijania pak z cukrem. Pracując
w Cukrowni koszykarze zarabiali 5 koron dziennie co było bardzo
dobrym zarobkiem.
Pan Rud pochodzący z Markowej
ale spokrewniony z gacakami ukończył szkołę koszykarską i został
dyrektorem szkoły koszykarskiej w nie bardzo dalekim Leżajsku
.Pan Rud interesował się koszykarstwem
w naszej wsi i nie odmawiał pomocy.
Dla podniesienia kultury
wyrobów koszykarskich w 1910 roku odbył się trzy miesięczny kurs
koszykarski,
w którym uczestniczyło 30-stu młodych koszykarzy i młodzieży chałupniczej
,którzy na kursie nauczyli się wyrobów koszykarskich .Na kursie
uczono wyrobu różnych wyrobów jednak po skończonym trzymiesięcznym
kursie nie mogli nasi koszykarze konkurować z wyrobami szkół koszykarskich
, gdzie pracownicy w wyrobie byli bardziej wyspecjalizowani .Na
inne wyroby , których na kursie uczono nie było ceny dobrej i
zbytu
z tego powodu we wsi nadal wyrabiano jak przed kursem kosze skrzynkowe
ze struganej łoziny t.z.w. kosze wiejskie , w kształcie krótkiego
kufereczka zapierane(zamykane) dwoma wiekami z ozdobnie wyplatanem
uchem, kosze przeplatane różnie malowanemi łykami , a zdobniejsze
lakierowane .
Kurs w stosunkach koszykarskich
przyniósł zmianę, że odtąd koszykarstwo przestało być rzemiosłem
rodzinnem , a stało się zajęciem prawie wszystkich niezamożniejszych
rodzin we wsi .
Na kurs wypożyczono maszyny
do strugania patyków z szkoły koszykarskiej z Leżajska ,po kursie
gdy wydział krajowy przyznał subwencji na maszynę do strugania
patyków dla naszych koszykarzy to tę nową maszynę zabrano do szkoły
koszykarskiej w Leżajsku , a stara maszyna pozostała we wsi. Dawniej
strugano patyki w prostych ręcznych strużarkach ( strugarkach),
a wprowadzona do wsi maszyna ułatwiała bardzo struganie patyków
.
W czasie trwania kursu założono
we wsi Towarzystwo Koszykarskie Związek Koszykarzy, w którym koszykarze
mieli sobie wzajemnie pomagać w wyrobie koszyków , w zakupie wikliny
i razem zbywać swoje wyroby .Wyrób koszyków ułatwiała maszyna
do strugania patyków w którą mógł pracować każdy z koszykarzy
za drobną opłatą . Zakupując wiklinę koszykarze kupowali ją każdy
z osobna tylko na zakup większych działki wikliny łączyli się
po kilku . Na kursie planowano , że wyroby swoje będą koszykarze
zbywać za pośrednictwem Syndykatu . W Syndykacie koszykarze z
innych okolic mieli zapewniony zbyt na wyroby bardziej się opłacające
czego zazdrośnie strzegli i nie dopuścili konkurencji naszych
koszykarzy.
Naszym koszykarzom powierzono i polecono wyroby z drobnej wikliny,
której nie było w okolicy, a nie opłacało się jej specjalnie dobierać
lub sprowadzać .
Po kursie po dawnemu koszyki
od naszych koszykarzy zakupywali Żydzi z Łańcuta, Związek skupywał
we wsi koszyki ale je odsprzedawał też Żydom z Łańcuta bo nie
miał na nie innego zbytu. Cena na koszyki też zależała od tego
wiele kupcy zapłacili .Coraz bardziej rozpowszechniając się przetrwało
koszykarstwo przez czas wojny światowej do czasów niepodległości
państwowej .
Ponownie w 1921 r. koszykarze
odnowili swój Związek , z nowem zapałem porwali się do pracy wspólnej
by uniknąć pośrednictwa i najkrótszą drogą sprzedawać swoje wyroby
tym co je potrzebują Organizację wspomagał emerytowany major ,rodak
sam pochodzący z zagrodników. Major przez ogłoszenia w pismach
wynalazł odbiorców , którzy od zorganizowanych mieli nabywać koszyki
.
Imieniem (w imieniu ) zorganizowanych
skup koszyków prowadził p. J. ,który w krótkim czasie skup i wysyłkę
koszyków zaczął wykonywać na własny rachunek .Koszykarze nie mieli
uświadomionego wspólnego interesu
i na to postępowanie nie reagowali .To ,że w zbycie koszyków pośredniczył
odtąd i jeden z samych koszykarzy nie wpłynęło na podniesienie
ceny na koszyki. Sam p. J. przedsiębiorstwo swoje prowadził nie
złe swem skupem objął blisko połowę produkcji koszyków zabezpieczył
lepszą trochę dolę rodzinę i co nieco powiększył majątek.
Wyrób koszyków i dola koszykarzy
pozostawały po dawnemu .W lata kryzysu spadła i cena na koszyki
i doszła do 30-60 gr.za koszyk zależnie od gatunku gdy w ,"dobrej
koniunkturze" wynosiła 80-150 gr.
Rok 1934 zapowiedział nowe
poruszenie w organizacji koszykarzy .Ci co za parcelacją lub innemi
sprawami jeździli po kraju przywozili wiadomości , że za gackie
koszyki , które we wsi skupowano po 30 -60 gr. za sztukę w innych
okolicach płacono od złotówki do dwu złotych .Pośrednictwo podrażało
towar trzykrotnie . Wśród koszykarzy dawała się wyczuć ponowna
chęć do organizacji .Członkowie Zarządu Związku wyczuwając nastrój
robili propagandę za założeniem spółdzielni zbytu koszyków doradą
i mocnem przemówieniem pomagał im Dyr.Uniwersytetu Ludowego p.Solorz.
Ruch się zrobił pośród koszykarzy
,gromadami licznemi zbierali się na zebraniach , radzili . Wytwarzał
się nastrój przymusu do solidarności na tych koszykarzy ,któryby
nie zechcieli solidarnie iść ze spółdzielnią .
Z początkiem 1935 spółdzielnia
zaczęła działać. Nie zdołała skupić wszystkich koszykarzy w organizacji
.
By w spółdzielni osiągnąć szybki skutek postanowiono zakupić jak
największą ilość koszyków , by tem sposobem zmusić handlarzy do
szukania towaru w spółdzielni i uzyskać zwyszkę ceny. Nie dawało
to rezultatu. Byli tacy co zmuszeni brakiem gotówki sprzedawali
swe kosze kupcom Żydom do Łańcuta , p.J. który przy pomocy Związku
koszykarzy nauczył się handlować koszykami , też skupował kosze
i wysyłał je
w świat. Nawet nie któryś z członków rady nadzorczej niby na specjalne
zamówienie od znajomych i ponoć po dobrej cenie ale wysyłał swoje
kosze w świat.
W zakupione przez Spółdzielnię
kosze umieszczono cały posiadany zapas pieniędzy, pożyczono
u zamożniejszych i w Kółku rolniczym znaczne sumy i umieszczono
je w koszach, na zakup nowych koszyków nie było pieniędzy, zmiana
nie przychodziła, a koszykarzom na życie koniecznie potrzeba wypłacać
za kosze.
By złu zaradzić ,postanowiono
postać na rowerze jednego z członków zarządu spółdzielni by pojechał
w dalszych miasteczkach na Podkarpaciu szukać nabywców. Projekt
ten poddał i miał jechać p. R. ,ale żądał by dla wykonania planu
spółdzielnia zakupiła rower , na co członkowie rady nadzorczej
nie zgodzili się.
Pan R kupił za własne pieniądze rower i pojechał .Znalazł odbiorców
.Ale wrócił i zaczął skupować koszyki na własny rachunek .Wywołało
to duże oburzenie u zorganizowanych. Spółdzielnia była mocno zadłużona
do zadłużenia spółdzielni i on się przyczynił .Pan R. współpracował
wykonaniu planu i energicznie urabiał nastrój solidarności , a
teraz .......
Wymyślano mu od zdrajcy , gdy chciał wystąpić z spółdzielni wydalono
go. Pan R. skupując kosze płacił na każdej sztuce o grosze wyżej
jak wszyscy przez co skupywał więcej jak inni..
By jakoś wyjść z trudnej sytuacji
członkowie Rady nadzorczej ,pozabierali kosze na wozy i zaprzęgnięte
jednym koniem wyjechali w dalsze strony sprzedawali kosze na jarmarkach
, targach i po wsiach inni koleją razem z koszykami by je tam
gdzieś daleko rozprzedawać .Furmankami byli za Lwowem . na Wołyniu
, pod Lublinem ,a koleją w kieleckim i koło Lublina . Tak uchronili
się od strat, a koszyki nagromadzone wysprzedali. Wiele zarobili
,nikt nie wie ,widać nie wiele kiedy nie próbują nadal tych wyjazdów
.
Spółdzielczy zbyt koszyków
osłabł, ale nie na długo. Już w 1936 myślą ponownie o zorganizowaniu
spółdzielni i to zarejestrowanej. Na prezesa rady nadzorczej wybrano
inż. Solarza ,który pomaga doradą w planowaniu pracy i budują
mocne fundamenta pod spółdzielnię koszykarską.
Przy pomocy Izby rzemieślniczej
i wydziału powiatowego z końcem 1937 urządzono trzymiesięczny
kurs koszykarski na którym uczyło się 28 koszykarzy .W 1938 zorganizowano
kurs wyrobów rafiowych (28). Kursa te nie przyczyniły się do zmiany
wyrobów , po staremu wyrabiają koszyki skrzynkowe ponieważ na
inne wyroby nie ma zbytu.
28 - drobna wiklina , bo nie chodzi chyba o wyroby z włókna
z liści palm
W 1937 roku parcelują miejscowy
folwark na tem folwarku zaorali sobie odpowiednią pod plantację
wikliny działkę 10 mórg .Działkę tą już ugodzili u sprzedawców
folwarku , a pieniądze na jej zakup mają przyznane
w Banku Rolnem w formie dogodnej i długoterminowej pożyczki. W
1939 r gdy resztę folwarku się parceluje nabędą tą działkę i założą
plantację wikliny co niewątpliwie da mocne podstawy do działalności
Spółdzielni. Do Spółdzielni zapisało się wielu członków , udziały
do końca 1938 wpłaciło tylko 65.
Obecnie we wsi przynajmniej
200 rodzin pracuje w koszykarstwie . Z tych połowa pracuje przy
wyrobie koszyków prawie cały rok ,druga połowa pracuje tylko w
zimie , a latem w swych drobnych gospodarstwach .Są koszykarze
,którzy pracują przy wyrobie koszyków od godziny 4 -tej rano do
8 -mej wieczór. Przeciętnie jeden wyrobi dziennie 3 koszyki ,
bardzo wprawny i pracujący 16 godzin wyrobi i 5 koszyków o ile
ma wszystek materiał gotowy .
Na rodzinę pracującą cały
rok przy wyrobie koszyków przeciętnie liczą 1000 koszyków a pracującą
tylko zimą pięćset koszy .Wiele czasu zajmuje wyrzynanie wikliny
,korowanie struganie i farbowanie .Roczną produkcję koszyków ze
wsi obliczają na 150.000 koszyków co nawet przy lichej przeciętnej
cenie za koszyk 40 gr. do rocznego przychodu dla wsi 60.000 zł.
Przychód ten podzielony przez sto pięćdziesiąt rodzin wyniesie
tylko 400 zł. rodzinę co jest stanowczo za mało na wyżywienie
i okrycie jednej rodziny nie mówiąc już o potrzebach kulturalnych
.Z powodu trudnych warunków , koszykarze pomagają sobie pracą
małoletnich dzieci , często jeszcze szkolnych , a praca ta dla
dzieci jest żmudną ,męczącą i niezdrową .Młodzież instynktownie
ucieka od niej do prac na wolnem powietrzu.
[...]
23.02.2005
Święto mistrza wikliny
TARNOBRZEG. Pięćdziesiąte
urodziny Stanisława Dziubaka z Tarnobrzega stały się okazją
do zorganizowania benefisu artysty, który od 30 lat tworzy
niesamowite dzieła z wikliny. Podczas uroczystego spotkania można
było podziwiać prace przestrzenne, płaskorzeźby i fotografie dzieł.
Bohater zorganizowanego
21 lutego w Tarnobrzeskim Domu Kultury benefisu urodził się w
1955 r.
Jest absolwentem PLSP w Nałęczowie, gdzie uzyskał dyplom z plecionkarstwa.
W 1975 r. podjął pracę jako projektant w "Jedności"
Wikliniarskiej Spółdzielni Rękodzieła Ludowego i Artystycznego
w Rudniku nad Sanem. Od 1983 roku pracuje w Tarnobrzeskim
Domu Kultury, jest też założycielem i prezesem Ogólnopolskiego
Stowarzyszenia Twórczego "Wiklina".
Stanisław Dziubak ma na swoim koncie organizację
kilkunastu wystaw i 25 plenerów artystycznych, zarówno ogólnopolskich,
jak i międzynarodowych. Ich pokłosiem są setki prac wykonanych
różnymi
technikami. Prace Stanisława Dziubaka zdobią nie tylko wnętrza
pomieszczeń, bowiem mnóstwo zostało zamontowanych pod gołym niebem,
gdzie oglądać je mogą mieszkańcy wielu miast. Artysta jest zwolennikiem
naturalnej wikliny, nie pozbawionej kory. Twórca wykorzystuje
około 50 różnych gatunków wikliny, korzysta z różnej grubości
i kolorystyki gałązek. Dzięki ogromnej wiedzy dotyczącej właściwości
materiałów, może bez ograniczeń komponować z ich przedziwnych
kształtów niesamowite kompozycje. Wystawę dzieł Stanisława
Dziubaka można zwiedzać codziennie w Tarnobrzeskim
Domu Kultury.
[mrok, Super
Nowości]
21.02.2005
Zmiany w mieście
w obiektywie aparatu.
17.02.2005
Rudnik nad
Błękitnym Sanem
Budowa pomostu - przystani to rudnicki projekt,
który będzie realizowany w ramach "Błękitnego Sanu".
Program ten ma na celu uatrakcyjnienie turystyczne rzeki, a wraz
z nią całej doliny Sanu. Do tego programu kilka tygodni temu przyłączył
się Rudnik. Do końca lutego wszystkie zainteresowane nim gminy
mają przedstawić w Urzędzie Marszałkowskim projekty planowanych
inwestycji. W ich skład mogą wejść m.in.
przystanie, pola namiotowe, zaplecze noclegowe oraz trasy i ścieżki
dojazdowe.
Program "Błękitny San" powstał w ubiegłym
roku z inicjatywy Związku Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego.
Jego celem jest m.in. ochrona wód rzeki San, zmniejszenie emisji
różnych substancji zanieczyszczających, zagospodarowanie środowiska
według wspólnych, regionalnych celów, a nie według podziałów administracyjnych.
Wszystkie te działania mają prowadzić do rozwoju turystyki i agroturystyki.
Co z kolei ma zaowocować nowymi miejscami pracy. W programie mowa
jest też o zachęcaniu mieszkańców do produkcji zdrowej żywności.
Koszt realizacji projektu w 75 procentach ma pokryć Unia Europejska,
pozostała kwota ma pochodzić ze środków własnych samorządów lokalnych.
[Na podstawie artykułu dag z ostatniego numeru "Sztafety"]
16.02.2005
Z takich naturalnych lodowisk korzystają dzieci w Rudniku.
Ostatnie mrozy sprawiły, że zamarzła Rudna.
Na zdjęciu spowita lodem rzeka w pobliżu ulicy Rzeszowskiej, nieopodal
siedziby Nadleśnictwa.
15.02.2005
Orzeł Rudnik rozpoczął przygotowania do rundy wiosennej sezonu
2004/2005.
Niestety waidomości napływające z boisk nie są pomyślne. W meczu
sparingowym Orzeł przegrał z LZS Podwolina 2:5 (2:2). Bramki
dla Orła strzelili M.Kostyra i H.Kopeć.
Znamienne są słowa trenera Kopcia, które wypowiedział po meczu -
Nie wiem co się dzieje z młodzieżą, ręce opadają jak się na to patrzy.
13.02.2005
Rudnickie wiklinowo - zimowe klimaty.
W
mediach o Rudniku.
Program 1 Polskiego Radia wyemitował niedawno reportaż Barbary
Kozłowskiej - "Pierwsza gratis"
Rudnik nad Sanem i okoliczne miejscowości od pokoleń słynęły
z wyrobu wikliny. Wiele produktów eksportowanych jest nawet do
krajów Europy Zachodniej. Trzeba przyznać, że pomysłowość wikliniarzy
jest spora i co roku pojawiają się nowe produkty. Obecnie bardzo
dobrze sprzedają się np. wiklinowe płoty, naturalnej wielkości
konie i.... trumny. Trumny na razie trafiają jedynie do Anglii
i służą do kremacji, jednak pytania o ten towar płyną z całego
świata . Centrum wyrobu takich trumien mieści się we wsi Łętownia.
Teraz wyplata je już wielu chałupników, jednak na początku wcale
nie było łatwo przekonać ich do tego pomysłu. Reportaż pokazuje
zmianę mentalności człowieka. Chałupnik wie, że musi z czegoś
żyć, skoro nie ma popytu na inne kosze, a trumny się sprzedają
to trzeba je wyplatać. Dla jednego z bohaterów trumna to tylko
wyrób wiklinowy, choć na początku kojarzyła się z pogrzebem. Inny
jednak za żadne pieniądze nie będzie się tym zajmował. Bohaterowie
reportażu to właściciele dwóch firm Hejs z Rudnika nad Sanem
Jerzy Bigos i Peno z Łętowni Stanisław Walicki, który zajmuje
się skupem i eksportem trumien. Poza tym pracownicy Peno i chałupnicy
z okolic.
01.11.2004,
05.30 Poniedziałek, Program 1
Dla tych, którzy chcą posłuchać tego reportażu w całości
(14 min, 7MB) w wersji mp3, podajemy link :
http://www.radio.com.pl/reportaz/mp3/audycje/2004-11-01.mp3
[Link nadesłał Heweliusz, thx]
12.02.2005
Zima spowolniła nieco modernizację i remont "Domku Łowieckiego"
przy ulicy Rzeszowskiej, które to prace prowadzi Nadleśnictwo
Rudnik. Materiałem służącym do remontu obiektu jest drewno.
[kliknij na zdjęciu, aby zobaczyć go w większym formacie]
Rudnik widziany z satelity (zdjęcia satelitarne
pochodzą z 1999 roku)
Centrum miasta
Okolice
położone na północ od miasta. Widać Ulanów, Tanew wpadającą do Sanu
i LHS.
Tereny
na południe od Rudnika.
...
i Rudnik na starych mapach.
Mapa Polski
południowo wschodniej z 1938 roku.
Mapa Galicji z 1882 roku, wydana w Edynburgu.
11.02.2005
W prasie lokalnej o Rudniku.
Rudnicka wiklina jedzie
do Japonii
DELTA
na EXPO
Rudniccy wikliniarze
jeszcze nie mieli tak prestiżowego zlecenia.
Ich dzieło ozdobi zewnętrzną elewację polskiego pawilonu w czasie
tegorocznej wystawy Expo w Japonii.
Mariusz Lachowicz z dumą prezentuje dzieło swoich rękodzielników
[Fot. Agnieszka Drzymała]
Tak według planów krakowskich architektów ma wyglądać z
zewnątrz polski pawilon.
EXPO 2005 odbędzie
się w japońskim mieście Aichi. Zaprezentuje się na niej przeszło
sto krajów, wśród nich także Polska. Głównym miejscem polskiej
ekspozycji będzie pawilon zbudowany według projektu krakowskiej
firmy "K.Ingarden, J. Ewy Architekci".
- Elewacja wykonana będzie za pomocą najnowszej techniki komputerowej
i całkowicie nowatorskiej technologii opratej o modularny układ
przestrzennie wygiętych stalowych ram oplecionych białą wikliną
-
informują architekci. Fasada budynku, zdaniem projektantów, ma
wyrażać dynamiczny, a zarazem zrównoważony rozwój współczesnej
Polski, w którym najnowsza technologia i owoczesna sztuka współbrzmi
z tradycją i ekologią.
Jej wykonanie powierzono rudnickiej firmie "Delta".
- O tym, że wygraliśmy przetarg na wykonanie zewnętrznej elewacji
polskiego pawilonu dowiedzieliśmy
się w sierpniu. Od tamtej pory nasi
rzemieślnicy ciężko pracowali, aby do lutego wykonać wszystkie
elementy
- mówi Mariusz Lachowicz, współwłaściciel "Delty".
- Całość zamówienia, jakie musieliśmy wykonać obejmuje przeszło
700 elementów. Wykonywało je kilkunastu fachowców. W drugiej połowie
lutego zrobione przez nich części fasady zostaną zapakowane do
specjalnych kontenerów i przewiezione drogą lotniczą do Japonii
- dodaje Lachowicz.
Jak dowiedzieliśmy się w czasie rozmowy, wiklina, której użyto
do stworzenia elewacji, była specjalnie
wybielana. Dzięki temu zabiegowi uzyskano oczekiwany przez projektantów
kolor.
Wystawa EXPO 2005 zostanie otwarta 25 marca i potrwa do 25 września.
Już podczas jej otwarcia będziemy się mogli przekonać, jak w całości
wygląda dzieło przygotowane przez rudnickich artystów rękodzielników.
[dag, Sztafeta]
10.02.2005
W prasie lokalnej o Rudniku.
Powiat się starzeje
Powiat niżański zalicza się
do tych w województwie podkarpackim, gdzie jest najniższy przyrost
naturalny.
Od kilku lat aż w trzech gminach tego powiatu więcej ludzi umiera
niż się rodzi.
Tak jest w Rudniku nad Sanem, Krzeszowie i Jarocinie. W
pozstałych ta statystyka też nie jest najlepsza.
Najgorzej jest w gminie i
mieście Rudnik nad Sanem.
Systematycznie, z roku na rok spada liczba urodzeń, natomiast
liczba zgonów jest podobna. Porównując lata ubiegłe, rok 2004
był najgorszy. Zmarło tam 101 osób, a urodziło się 76 dzieci.
Bardzo źle pod tym względem jest także w gminie Krzeszów. [...]
[zi, Sztafeta]
9.02.2005
Zakończyły się rozgrywki X Halowej Amatorskiej Ligi
Piłkarskiej - Rudnik nad Sanem 2004/2005.
W poszczególnych kategoriach zwyciężyli :
Seniorów : AUTO-KOMIS GODAWSKI Stalowa Wola
Juniorów : NO NAME Nisko
Młodzików : SZARMANCI Stalowa Wola
Orlików : PUKS SAMSON Nisko
4.02.2005
W cyklu - W prasie lokalnej
o Rudniku.
Dorobek badawczy
archeologa-amatora trafił do Rudnika
Walka o skarby Nicałka
Przez
27 lat leżały zamknięte w kartonowym pudle, teraz nareszcie ujrzą
światło dzienne. Mowa
o kamiennych narzędziach, archaicznej biżuterii i łupkach
krzemiennych - dorobku archeologicznym księdza
Franciszka Nicałka. Rodzinne skarby przechowywane przez Ferdynanda
Nicałka zostały przekazane władzom Rudnika.
O zbiorach, będących w posiadaniu Ferdynanda Nicałka
zrobiło się głośno po artykule, jaki ukazał się
w Sztafecie na początku stycznia. Pisaliśmy wówczas o regionaliście
i archeologu księdzu Franciszku Nicałku.
W artykule zatytułowanym "Spełnię testament brata" wspomnieliśmy
o odkryciach, jakich dokonał nieżyjący już ks. Nicałek. Podaliśmy
też informację, że zbiory archeologa-amatora przechowuje jego
młodszy brat Ferdynand Nicałek.
W czasie rozmowy z nami, na podstawie której powstał ówczesny
tekst powiedział on, że chętnie odda swój depozyt. Postawił jednak
jeden warunek. Chciał, aby dorobek jego brata służył kolejnym
pokoleniom
w odkrywaniu tajemnic historii.
O pozyskanie
przechowywanych przez Nicałka zbiorów starały się zarówno władze
Niska jak i Rudnika. Udało się tym ostatnim. W poniedziałek 17
stycznia do Ferdynanda Nicałka przyjechał burmistrz Rudnika Waldemar
Grochowski i przewodniczący Towarzystwa Miłośników Ziemi Rudnickiej
Marian Pędlowski. Ich argumenty przekonały właściciela zbiorów,
który tego samego dnia przekazał im przechowywane u siebie przedmioty.
- Jakie argumenty przekonały pana Nicałka, żeby to właśnie nam
oddał zbiory, nie wiem. Ale ich miejsce jest w Rudniku. Ksiądz
Nicałek był z naszym miastem związany emocjonalnie. Pamięć o nim
jest nadal żywa wśród mieszkańców, czego dowodem jest chociażby
nadanie Towarzystwu Miłośników Ziemi Rudnickiej jego imienia -
mówi Waldemar Grochowski.
- Będziemy się starać, aby te przedmioty na stałe zostały w Rudniku.
Chcielibyśmy je wystawić w Miejskim Ośrodku Kultury, a później
umieścić w Centrum Wikliniarstwa, które planujemy utworzyć - dodaje
burmistrz.
Obecnie zbiory są katalogowane, zajmuje się tym archeolog dr Marek
Florek, pracownik Instytutu Archeologii UMCS. Początkowo z prośbą
o pomoc w skatalogowaniu eksponatów rudnickie władze zwróciły
się do Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. - Rzeczywiście burmistrz
prosił nas o pomoc, ale później okazało się,
że zbiorami zajmie się dr Marek Florek - mówi Lucyna Mizera, dyrektor
muzeum. - Po artykule w Sztafecie chcieliśmy pozyskać przedmioty
przechowywane przez Nicałka. Niestety okazało się, że Rudnik był
pierwszy. Jednak decyzja gdzie znajdą się zbiory należy do wojewódzkiego
konserwatora zabytków. To on zdecyduje, do którego muzeum trafią.
Z tego co wiem, władze Rudnika zwróciły się do niego o przekazanie
eksponatów miastu, ale dopóki nie powstanie w nim muzeum mogibyśmy
je wziąć w depozyt - dodaje Mizera.
Wygląda na to, że rudniczanie
tak szybko nie zobaczą "rodzinnych skarbów" skrzętnie
przez lata przechowywanych w domu Ferdynanda Nicałka. Przed władzami
maluje się długa droga, aby pozyskać na
stałe przedmioty, dla których najwłaściwszym miejscem, jak uważa
burmistrz miasta Waldemar Grochowski, jest właśnie Rudnik.
[Agnieszka Drzymała, Sztafeta]
02.02.2005
Z cyklu "Rudnickie - wiklinowe klimaty"