27.01.2006
Zima w Rudniku i okolicy w pełni. Styczniowe
słoneczko, mały mróz i wspaniały śnieg zachęcają
do spacerów i wypoczynku na świeżym powietrzu.
Leśna droga z Rudnika do Nowosielca i Kończyc.
Stróżanka
w okowach lodu.
26.01.2006
Z cyklu - W prasie lokalnej o Rudniku.
W sporcie i poezji odnalazła cel swojego życia.
Przywrócone życie
Chęci życia, jaka drzemie w drobnej
postaci Elżbiety Kiszko, wystarczyłoby z pewnością dla
kilku osób. Niepełnosprawna niemal do urodzenia rudniczanka jest
znaną i cenioną w Polsce sportsmenką. Do tej pory zgromadziła
przeszło 100 medali i 80 pucharów.
Biegi, lekka atletyka i pływanie to jej największe sportowe pasje.
Oprócz nich Elżbieta Kiszko fotografuje, rzeźbi, rysuje i pisze
wiersze. Każdego dnia rudniczanka odkrywa w sobie nowe możliwości
i zainteresowania. Jednak, jak sama przyznaje, niewiele brakowało,
a porzuciłaby sport, jedyny cel swojego życia.
To nie był rodzinny dom
Elżbieta przyszła na świat w 1950 roku w Tarnowie.
Niedługo później zachorowała na chorobę
Heine-Medina, która spowodowała u niej trwałe kalectwo. Kolejne
miesiące życia upływały malutkiej Eli
w szpitalach. W tej tułaczce towarzyszyła jej matka Helena. Niestety,
przed ukończeniem pierwszego roku życia dziewczynka trafiła do
domu dziecka w Przemyślu. Tam przebywała do ósmego roku życia.
- Kiedy miałam iść do pierwszej klasy szkoły podstawowej mama
przywiozła mnie do Rudnika. Przez osiem lat nauki mieszkałam razem
z nią w rodzinnym domu - opowiada rudniczanka. - W międzyczasie
mama wyszła
za mąż za Leszka Nycza, który uznał mnie za swoje dziecko. Mój
biologiczny ojciec nie żył z mamą.
Szczęśliwe dzieciństwo u boku
upragnionego ojca Leszka trwało bardzo krótko. Jak wspomina kobieta,
był
to czas beztroskiej zabawy i poczucia bezpieczeństwa. Ojczym uważał,
że jako osoba niepełnosprawna Elżbieta powinna być jak najbardziej
niezależna. Dlatego też pozwalał, a niejednokrotnie i namawiał,
aby pomagała mu w drobnych pracach polowych. Po czterech latach
wspólnego życia ojczym Elżbiety zmarł. Helena chcąc zapewnić córce
dostatnie życie wyszła powtórnie za mąż. Drugi mąż zgotował rodzinie
prawdziwe piekło. 18-letnia Elżbieta uciekła do szkoły do Wrocławia.
Do Rudnika powróciła dopiero
po 30 latach.
Początek i koniec
- Będąc dzieciakiem i mieszkającć niedaleko rzeki Rudnej było
rzeczą niemożliwą nie nauczyć się pływać - wspomina rudniczanka.
Pływanie było pierwszym sportem uprawianym przez Elżbietę Kiszko.
- Kiedy poszłam do szkoły zawodowej, mieliśmy tam do dyspozycji,
trzy razy w tygodniu, basem kryty.
Tam nauczyłam się pływać stylowo - opowiada nasza rozmówczyni.
Po zakończeniu nauki nadal rozwijała swoją pasję, jaką
wówczas było pływanie. W tym czasie poznała swojego pierwszego
męża.
- Przygotowywalam się wtedy na międzynarodowe mistrzostwa w pływaniu
w Anglii. Mój późniejszy mąż wiedział, że sport jest dla mnie
bardzo ważny, ale mimo to nakłonił mnie do rezygnacji z niego
- mówi Elżbieta Kiszko. Niedługo po ślubie Elżbiecie urodziła
się córka Jolanta, zaś cztery lata później syn Bogusław. Macierzyństwo
zmusiło ją do rezygnacji z czynnego uprawiania sportu na 19 długich
lat. Po rozstaniu
z mężem rudniczanka powróciła jednak do największej swojej pasji
- sportu. W dużym stopniu przyczynił
się do tego Stanisław Kiszko.
Powrót do życia
- Po rozstaniu z pierwszym mężem wciąż mi czegoś brakowalo - stwierdza
kobieta. - Będąc już na rencie poszłam do pracy na pół etatu.
Mieszkałam wówczas w Chorzowie. Tam też poznałam Stasia. Mężczyzna
od początku znajomości był dla Eli przyjacielem i oparciem w ciężkich
chwilach. - Bywały dni, że w moim mieszkaniu nie bylo dosłownie
nic do jedzenia, wtedy wysyłałam syna do Stasia, żeby przynajmniej
u niego coś zjadł. Mnie wystarczyć musiał chleb i woda z cukrem
- wspomina. Po roku znajomości Elżbieta
i Stanisław zdecydowali się na małżeństwo.
Oboje mocno doświadczeni przez los bali się swojej przyszłości,
jednak miłość była silniejsza niż obawy. Mąż nie tylko zaakceptował
styl życia Elżbiety, ale wręcz sam zachęcał ją do udziału w zawodach.
Dzięki jego namowom zaczęła znów aktywnie ćwiczyć i odnosić coraz
większe sukcesy. Kilka lat temu razem z mężem Elżbieta Kiszko
powróciła do rodzinnego Rudnika.
Fascynacje nie tylko sportowe
Oprócz pływania w swoim życiu Elżbieta uprawiała również
lekką atletykę oraz tenis stołowy. Trenowała pchnięcie kulą, rzuty
dyskiem i oszczepem. - Wielokrotnie pokonywałam w tych konkurencjach
dziewczyny
w pełni zdrowe - stwierdza sportsmenka. Potwierdzają to liczne
zwycięstwa, m.in. w Mityngu Sportowym
w Mysłowicach w 1991 roku, w Spartakiadzie Osób Niepełnosprawnych
w Cieszynie w 1993 roku,
w Mistrzostwach Polski w LA w Kielcach w 1994 roku oraz w XVIII
Maratonie Warszawskim w 1996 roku. Obecnie skupia się głównie
na biegach. Pod koniec września rudniczanka zajęła trzecie miejsce
na IX Wyścigu Niepełnosprawnych na Wózkach im. prof. Aleksandra
Hulka w Rzeszowie. Dzień wcześniej startowała w VI Międzynarodowym
Biegu Zdrojowym w Busku Zdroju. - Żałuję, że dwadzieścia łat temu
zrezygnowałam ze sportu - stwierdza. - Teraz z ogromnym trudem
przychodzi mi pokonywanie dużo młodszych rywalek. Jednak chwile,
kiedy staję na podium rekompensują mi cały wysiłek wniesiony
w zdobycie medalu. Największym zwycięstwem jest dla mnie pokonanie
własnej słabości.
Ale sport to niejedyna pasja Elżbiety Kiszko. Od kilku lat kobieta
należy do stowarzyszenia poetów "Witryna" oraz zajmuje
się fotografią. Niedawno również zainteresowało ją rzeźbiarstwo
i rysunek. Każdego dnia rudniczanka odkrywa w sobie nowe możliwości
i zainteresowania. Poświęca im całą siebie.
[Agnieszka Drzymała, Sztafeta]
24.01.2006
Ostatnia noc z 23/24 stycznia 2006 należała bez wątpienia do najmroźniejszych
od kilkunastu, jeśli nie od
kiludziesięciu lat. Według różnych źródeł temperatura w Rudniku
spadła do -32C a nawet do -33C.
Z tego powodu frekwencja w rudnickich szkołach podstawowych i
gimnazjum spadła do około 50%.
23.01.2006
Ekstremalnie trudne, zimowe warunki nie przeszkadzają energetykom
w prowadzeniu prac modernizacji
sieci energetycznej. Remontem zostały teraz objęte ulice Targowa
i Sandomierska.
21.01.2006
Mroźna i śnieżna zima jaka zawitała teraz w Rudniku to dobry czas
do poznawania historii naszego
miasteczka. Stąd dzisiejsza prezentacja kolejnych dwóch widokówek
okolicznościowych, wydanych
na 100-lecie koszykarstwa i plecionkarstwa w Rudniku.
Widokówki udostępniła Krystyna Olko.
16.01.2006
Jutro (wtorek) o 15:00 w kinie "Rusałka" zostaną
wystawione jasełka. Zostały one przygotowane przez dzieci
i siostry z Ochronki a całość została opatrzona tytułem "Cztery
pory roku w Betlejem".
W czwartek, 19 stycznia
o 17:00 w Miejskim Ośrodku Kultury odbędzie się :
Wieczór Poezji Ewy i Grzegorza Męcińskich - "Rozmowa,
której nie było".
15.01.2006
Kilka dni temy pisaliśmy tu o obchodach 400-lecia Rudnika. Pozostańmy
jeszcze na chwilę w nurcie historii
i wróćmy na koniec września 1970 roku, gdy Rudnik święcił 100
lecia koszykarstwa.
Możemy to zrobić dzięki uprzejmości Krystyny Olko, która
udostępniła do publikacji broszurę okolicznościową wydaną z tej
okazji oraz inne pamiątki i dokumenty, prezentowane na poniższych
zdjęciach.
Z całą broszurą można się zapoznać wchodząc na : http://rudniknadsanem.pl/fotosuma/100lecie_wikliniarstwa.htm
Trzeba oczywiście brać poprawkę na to, że materiały te zostały
stworzone w czasach PRL i kilka fragmentów tekstu jest skażonych
tą epoką. Jednak mimo to całość posiada wiele walorów historycznych
i poznawczych, sporo odniesień do tematyki związanej z szeroko
rozumianym rudnickim wikliniarstwem i jako taka jest godna lektury.
Okładka
broszury Herb
Rudnika nad Sanem z 1970 roku wykonany z wikliny
Rudnickie
Zakłady Wikliniarsko-Koszykarskie Moczarka
wikliny
Przemysłu Terenowego w Rudniku nad Sanem
Spedycja
eksportowa koszy maglowych Okolicznościowa
pocztówka -
na
100 lecie wikliniarstwa w Rudniku
Na poczcie stosowano w tych
dniach okolicznościowy stempel
14.01.2006
Według wstępnych szacunków sztab "Dwójka"
WOŚP, zlokalizowany tradycyjnie już w PSP nr 2 w Rudniku
zebrał podczas XIV finału kwotę 12413.6 zł.
Więcej na ten temat można przeczytać i zobaczyć w relacji na stronie
: http://www.psp2rns.neostrada.pl/wosp/wosp.html
12.01.2006
Mieszkańcy Rudnika otrzymali w tym miesiącu rachunki za gaz
ziemny z taką oto informacją :
"Zakład Gazowniczy w Sandomierzu informuje, że
od dnia 01-01-2006 kasa w BOK Rudnik będzie
nieczynna. Najbliższy punkt kasowy w
zakładzie to :
- BOK Stalowa Wola ul. 1-go
sierpnia 32
- POK Biłgoraj ul. Bartoszewskiego
16 "
-------------------------
O fakcie tym można też przeczytać w dzisiejszej prasie lokalnej
:
Jak płacić za gaz w Rudniku
Z prośbą o interwencję zwrócił się do nas mieszkaniec Rudnika
nad Sanem. - Chciałbym, żeby ktoś wreszcie odpowiedział mi na
pytanie, dlaczego zamknięto kasę w rudnickiej "gazowni"
? Do tej pory część mieszkańców płaciła za zużyty gaz w kasie
w punkcie sandomierskiego Zakładu Gazowniczego w Rudniku. Teraz
na drzwiach wisi kartka z napisem, że od 1 stycznia nie można
uiszczać w kasie opłat oraz że najbliższe punkty, w których można,
to zrobić są w Stalowej Woli i Biłgoraju - mówi nasz Czytelnik.
- Ludzie
mniej zamożni są teraz sKazani na płacenie rachunku w banku lub
na poczcie, co przecież wiąże
się z Koniecznością zapłacenia prowizji. Jeśli podjęto już decyzję
o tym, że Kasa będzie zamknięta,
to powinno się w jakiś sposób pomóc mieszkańcom.
Odpowiedzi na pytanie naszego Czytelnika szukaliśmy w karpackiej
Spółce Gazownictwa Sp. z o.o. Oddział Zakład Gazowniczy w Sandomierzu.
- Zamknięcie kasy w Rudniku nad Sanem było rezultatem przeprowadzanej
co roku w naszym zakładzie analizy - powiedział nam Zbigniew Zych,
zastępca dyrektora ds. ekonomiczno-finansowych. - Punkt ten miał
zdecydowanie najmniejsze obroty. Stosunkowo niewielu mieszkańców
opłacało tam swój rachunek. To właśnie przesądziło o jego likwidacji.
Na dodatek jego peryferyjne położenie przekonało nas, że nie możemy
liczyć na zwiększenie wpłat do mieszczącej się tam kasy. Nie widzieliśmy
sensu prowadzenia tam kasy również z tego powodu, że musieliśmy
jej obsługą obarczać pracownika, zajmującego się przecież także
innymi sprawami, a zatrudnienie nowej osoby mijało
się z celem. Wychodzi na to, że rudniczanom nie pozostaje nic
innego, jak opłacanie rachunku za gaz na poczcie lub w banku.
[dag, Sztafeta]
9.01.2006
Z cyklu - z maili od rudniczan.
Oto zdjęcia z wypadku, do którego doszło dzisiaj około
7:30 w Rudniku na ul. Rzeszowskiej.
Samochód najprawdopodobniej wpadł w poślizg, uderzył w słup telekomunikacyjny
a następnie w płot.
[Info i zdjęcia nadesłał Mariusz1303, thx ! ]
Życie jak zwykle dopisało ciąg dalszy. Okazało
się, że wielu rudniczan posiada jeszcze w swoich zbiorach druki
oficjalnych zaproszeń na obchody 400-lecia Rudnika nad Sanem.
Oto kopia takiego zaproszenia,
którą udostępniła nam jedna z mieszkanek Rudnika.
Dlaczego na rok tego jubileuszu 400-lecia miasta wybrano 1966 a
nie 1952 rok, pozostanie chyba
na długo tematem dysertacji dla historyków...
Inna ciekawa kwestia, jaka nasuwa się po lekturze zdjęć z samych
uroczystości oraz z druku zaproszenia,
to zmiana wyglądu herbu naszego miasta, który jak nietrudno zauważyć
wyglądał wtedy zupełnie inaczej
niż obecnie.
8.01.2006
Oto zapowiadane wcześniej historyczne już
dzisiaj zdjęcia nadesłane przez Jana Olko z Dębicy.
To podczas obchodów 400-lecia Rudnika nad Sanem miał miejsce
pierwszy pokaz wiklinowej mody,
co widać na pierwszej fotografii. Było to dokładnie w dniach 17-25
września 1966 roku, a więc niemal 40 lat temu ! Na drugim zdjęciu
- jubileuszowy pochód prowadzi pan Kania.
Zdjęcia zostały wykonane przez Kazimierza Górskiego, a wywołał
je sam Jan Olko, jak pisze, w jednym
z lubelskich akademików.
W imieniu wszystkich, którzy ze zrozumiałych względów nie mogli
w tych uroczystościach uczestniczyć
osobiście - serdeczne podziękowania dla Jana Olko za to, że udostępnił
tę kolekcję zdjęć do publikacji.
7.01.2006
Na ulicy Stróżańskiej rozpocznie się niebawem
zapowiadany od dawna remont sieci energetycznej.
Wzdłuż trasy remontowanego odcinka rozlokowano już nowe słupy.
6.01.2006
Bardzo ciekawy suplement do artykułu
prasowego "Od pręcika do koszyka" nadesłał Jan
Olko.
Autor zdjęć mieszkający obecnie w Dębicy a pochodzący z Rudnika,
publikował już wcześniej swoje fotografie na naszych stronach
www.
Za kilka dni na tej stronie pojawią się kolejne zdjęcia, które
zostały przysłane mailem z Dębicy.
Będą to prawdziwe perełki !
.
Wszystkie zdjęcia zostały
wykonane w okolicy Rudnika :
- Kocioł do gotowania wikliny w Łętowni
- Suszenie okorowanej wikliny w Groblach
- Suszenie okorowanej wikliny w Markowiźnie
- Najprostszy warsztat wikliniarza w Groblach
- Autor zdjęć, Jan Olko na tle pola z wikliną w Rudniku nad Sanem
5.01.2006
Z cyklu - W prasie lokalnej o Rudniku.
Sygnały
czytelników
Z prośbą o pomoc zwróciła się do nas czytelniczka z Rudnika.
- Codziennie chodzę do pracy na godzinę siódmą. Jest to pora,
kiedy na zewnątrz jest ciemno. Szczególnie teraz w zimie. W Rudniku
latarnie gaszone są o godzinie 6.30, czyli zdecydowanie za wcześnie
- żali się rudniczanka. - Kiedy leżał śnieg jeszcze bylo coś widać,
ale teraz nic. Łatwo się poślizgnąć czy wpaść w jakąś dziurę.
Chcąc pomóc nie tylko tej czytelniczce, zadzwoniliśmy do Waldemara
Grochowskiego, burmistrza Rudnika.
- Z tym samym problemem zwracali się już do nas mieszkańcy Przędzela.
Na ich prośbę czas świecenia latarni miejskich zostanie przesunięty.
Kwestią tą zajmuje się Ewa Sudoł, z tego co wiem, to na jej
polecenia w okresie poświątecznym zostanie zmieniony czas świecenia
w całym mieście. Będziemy świecić aż do godziny siódmej - zapewnił
nas włodarz Rudnika.
[dag, Sztafeta]
Z cyklu - W prasie lokalnej o Rudniku.
Dla wikliniarzy nie tylko z okolic Rudnika zaczął się pracowity
sezon
Od pręcika do koszyka
Kilka tygodni temu na plantacjach wikliny rozpoczęły
się żniwa. Jednak samo ścięcie nie wystarczy,
by gałązka przekształciła się w piękny kosz. Potrzeba do tego jeszcze
pary sprawnych rąk, które ponownie tchną w nią życie.
Kupując koszyki czy podziwiając wiklinowe rzeźby, często
zastanawiamy się, jaką drogę musiała przejść gałązka wierzby, by
stać się tak pięknym przedmiotem. Laikom wydaje się, że wystarczy
tylko ściąć gałązki
i już można pleść. Rolnicy i rękodzielnicy wiedzą, ile trzeba pracy,
by w ściętą wiązkę wikliny ponownie tchnąć życie.
Cały proces powstawania koszy zaczyna się w polu, gdzie jesienią
sadzi się sztubry. - Sztubry to ścięte
na jesieni kawałki wikliny o długości 20 do 25 centymetrów - mówi
Eugeniusz Sawa, wikliniarz z Rudnika.
- Następnie wiąże się je w wiązki o średnicy około 15 centymetrów.
Jeden koniec sztubrów moczy się
w wapnie i środku grzybobójczym. Wapno zapobiega szybkiemu wysychaniu
gałązek na wiosnę. Dodatkową zaletą moczenia jest to, że przy sadzeniu
wiadomo, gdzie jest góra sadzonki. Dzięki temu sztubry rosną
w górę, a nie muszą się kręcić. - Tak przygotowane sztubry wysadza
się od jesieni aż do późnej wiosny.
W zależności od tego, jaka jest temperatura, czasem ten okres sadzenia
przedłuża się do końca maja - twierdzi wikliniarz. - Powinno się
jednak zrobić to jak najszybciej. Wówczas sztubry mają większą wilgotność
i szybciej, bo już na wiosnę zaczynają rosnąć. Sztubry powinny być
sadzone w rzędach, w odległości
10 centymetrów jedna sadzonka od drugiej. Dystans między rzędami
wynosi około 35 centymetrów.
Wiklina jest rośliną wieloletnią, wiec niektóre plantacje
są utrzymywane nawet przez 40 lat. Uprawiana
u nas wiklina zwykła, tzw. witwa osiąga wysokości około 3 metrów.
Jednak coraz częściej na plantacjach spotyka się wiklinę francuską.
Odmiana ta rośnie na wysokość przeszło 3,5 metra i jest dużo gęściejsza,
niż witwa, a tym samym jej uprawa jest bardziej opłacalna. - Żniwa
zaczynają się przeważnie na początku listopada, kiedy na wierzbie
nie ma już liści. Trwają one niekiedy i do początku kwietnia - opowiada
Sawa.
- Do momentu puszczenia soków. Jeżeli wierzba zacznie rosnąć na
wiosnę, puści bazie, to wtedy po ścięciu i okorowaniu robi się ona
biała. Nie można jej wtedy wygotować, bo wówczas nie będzie już
biała tylko zrobi się czarna. Taka wiklina, która już puszcza soki,
nadaje się tylko na miazgę.
Zdaniem Eugeniusza Sawy, ciężka praca zaczyna się dopiero
po ścięciu. Przywiezioną z plantacji wiklinę trzeba najpierw przesortować,
czyli odrzucić śmiecie i rosochate gałęzie. - Wyciągamy wówczas
gałązki
o wymiarach od 60 centymetrów, co 20 centymetrów w górę, aż do 260
centymetrów - mówi rudniczanin.
- Wiąże się je potem w wiązeczki o średnicy 15 centymetrów. Taka
wiklina tylko posortowana nadaje
się na wyplot z tak zwanej zielonej wikliny. Oczywiście w zależności,
na co jest potrzebna można ją jeszcze wygotować lub wyparzyć. -
Jeżeli mówimy o gotowanej zielonej wiklinie, to wtedy ją się ładuje
do kotła
z wrzącą wodą. Jest jeszcze pojęcie zielona sucha wiklina. Taka
wiklina musi najpierw uschnąć, później wrzuca się ją na zimną wodę
i gotuje przez 12 godzin - opowiada Sawa. - Zwykłą zieloną gotujemy
przez
8 do 10 godzin. Na drugi dzień się ją wyciąga i wtedy można zacząć
ją korować. Tak przygotowana wiklina nadaje się już do wyplatania
nie tylko koszy, ale i tzw. wikliny artystycznej.
W czasie rozmowy z Eugeniuszem Sawą, dowiedzieliśmy się,
że uprawa, jak i przetwarzanie wikliny stają się coraz mniej opłacalnym
zajęciem. - Prowadzenie działalności z korowaną wikliną staje się
już nieopłacalne. Każdy sam robi na własne potrzeby - stwierdza
wikliniarz. - Wiele osób jest zarejestrowanych w hurtowniach, robią
kosze dla danej firmy i sami gdzieś kupują wiklinę. Jedni kupują
prosto z pola, drudzy już posortowaną. Sami ją sobie gotują i korują.
Zdaniem rudniczanina, mało jest osób, które zajmują się przetwórstwem
wikliny i sprzedażą. Koszty wytwarzania przerastają późniejsze dochody.
Dodatkowo koszty powiększa brak odpowiednich maszyn do sadzenia
i cięcia wikliny. - Jak do tej pory nie stworzono maszyn przystosowanych
do pracy na plantacjach wikliny. Wciąż bazujemy na urządzeniach
ze Szwecji, które się nie bardzo nadają, a ich ceny i koszty eksploatacji
są bardzo wysokie - mówi Andrzej Walicki, właściciel
21-hektarowej plantacji. Nawet przyznawane od zeszłego roku dopłaty
unijne nie rekompensują rolnikom uprawiającym wiklinę ponoszonych
strat. - Dostajemy podstawową dopłatę, taką, jaka jest do łąk.
Duże plantacje powoli są likwidowane - stwierdza Walicki. - Uprawiane
są tylko niewielkie, wystarczające
na własne potrzeby rolnikom - rękodzielnikom.
Zdaniem zarówno Sawy, jaki i Walickiego, sposobem na poprawę
ciężkiego losu rolników byłoby opracowanie maszyn nadających się
do pracy przy uprawie wikliny oraz większe dopłaty unijne.
[Agnieszka Drzymała, Sztafeta]